czwartek, 16 lipca 2015

#Łaciata recenzja ~ 30

"Jesień w Brukseli" - Katarzyna Targosz



   Na temat "Jesieni w Brukseli" mogłabym mówić i mówić, lecz tutaj nie ma, aż tyle miejsca, by Was zanudzać moimi osobistymi przemyśleniami.
   Najważniejszym za co cenię tę książkę, a co ona bardzo dobrze ukazuje, jest powrót do wiary. Ze względu na to, że - jak pewnie zdążyliście zauważyć - jestem osobą głęboko wierzącą jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem i miłą niespodzianką. Większość pisarzy - i nie mam tu na myśli wyłącznie polskich - odchodzi od Boga. Bóg ludziom się znudził! To stereotyp!
   "Jesień w Brukseli" pokazuje, że mimo wszystko może być inaczej i to jest cudowne! 
   Autorka postarała się o naprawdę interesującą, współczesną fabułę i sam temat powinien zachęcić do czytania nie tylko kobiety, gdyż Konstancja (główna bohaterka) jest grafikiem i tworzy gry komputerowe, które bywają wulgarne.
   Fani zawiłych romansów też znajdą tu coś dla siebie, ponieważ Konstancja przechodzi przez wiele  niezobowiązujących relacji, szukając prawdziwej, bezpiecznej miłości, aż w końcu jej wybór pada na Bartka, którego od początku książki skreślała, gdyż wydawał jej się zbyt stateczny i po prostu nudny. 
   Bartek z Błoni to postać o wielu obliczach, która dopełnia cały przekaz tej książki. To typowy człowiek sukcesu, szeroko wykształcony, za którym trudno nadążyć! 
   Ja osobiście bardzo związałam się z bohaterami "Jesieni w Brukseli" i wiem, że na pewno co jakiś czas będę do nich zaglądać i sprawdzać, co się u nich dzieje - szczególnie u Konstancji, którą z chęcią poznałabym w prawdziwym życiu i zapytała o to, jak narodziła się jej sympatia do szczurzych figurek.
   Kolejnym, co udalo mi się wyczytać między wierszami jest samo pojęcie jesieni w książce. Każdy przechodzi jakąś jesień w swoim życiu, w książce była to Konstancja oraz Kropidlak, którego jesień zakończyła się tragicznie.
   Ojej! Naprawdę mogłabym dużo mówić o tej powieści, gdyż wiele w niej znalazłam! Naprawdę wiele! To książka o przywiązaniu i stracie, o milości, przyjaźni i rodzinie, o tym, jak pokrętny bywa nasz los i o tym, że tylko my mamy na niego wpływ, podejmując różne decyzje! 
   I na koniec podsumowanie całej powieści - to płomyk nadziei na to, że nasze życie może zawsze się zmienić na lepsze i nie wolno nam w to wątpić. 
   Ale jestem ciekawa, co ma na ten temat do powiedzenia autorka, której zadałam kilka pytań... zapraszam do czytania! :)

   "To był dzień, w którym zdalam sobie sprawę, że Bóg nie działa przez wielkie iluminacje, cuda i gromy z nieba. Nie działa głośno i spektakularnie, ale cicho i subtelnie. Poprzez ludzi. Ludzi stawianych na naszej drodze i sytuacje, jakie nas spotykają."

 1. Skąd pomysł na to, by pisać?
To nie tyle pomysł, co po prostu wewnętrzna potrzeba. Wierzę, że każdy z nas ma jakiś talent. Klucz, to odkryć ten talent i za nim podążać. Szlifować, rozwijać, to wręcz nasz obowiązek.
Ja od zawsze lubiłam pisać i się w tym spełniałam. Jest to coś, co mi wychodzi, co daje mi satysfakcję i coś, co kocham.


2.Co zainspirowało Panią do stworzenia postaci Konstancji?
Ja sama:)

3.Jak powstała Bruksela i ten niejednoznaczny tytuł?
O to, jak powstała Bruksela, trzeba by prawdopodobnie zapytać jej budowniczych:) To realnie istniejący budynek, jeden z wielu na krakowskim Osiedlu Europejskim.
Jeśli chodzi o tytuł, to tytuły moich powieści same do mnie przychodzą. Często jako pierwsze, jeszcze przed fabułą. Pojawia się w mojej głowie jakiś wyraz, czy zdanie, a potem dopiero myślę, co dalej. Z „Jesienią w Brukseli” było nieco inaczej, bo to w ogóle specyficzna książka. Tu od razu wiedziałam jaki ma być tytuł i jaka będzie fabuła. Wszystko było zgrane od samego początku. „Jesień w Brukseli” jest jednocześnie bardzo dosłowna (mamy przecież i jesień, i Brukselę), jak i wieloznaczna (jesień życia w przypadku Kropidlaka, czas przemian, schyłek jakiegoś etapu), w pewien sposób też myląca. Podoba mi się ta gra tytułu z treścią książki.


4.Co oznacza język użyty przez Panią w książce? W czym ma on pomóc? Jaka jest jego rola?
Jest to język, jakim posługuje się obecnie wielu trzydziestolatków (i nie tylko trzydziestolatków). Według mnie, prawdziwy język, nie wyidealizowany. Oczywiście, nie wszyscy przeklinają, nie wszyscy używają kolokwializmów, ale, nie oszukujmy się, większość ludzi nie mówi na co dzień językiem czysto literackim. Ja także nie.
„Jesień w Brukseli” jest bardzo prawdziwa (choć osobom, które mają inny styl życia i inne doświadczenia,  może wydawać się przerysowana), stąd też taki, a nie inny język opowieści.



5. Jak długo pisała Pani swoją książkę?
Około dwóch miesięcy, tak jak i poprzednią. Tak mam ze wszystkim – jak już się za coś na poważnie zabieram, to angażuje się całą sobą i nabieram tempa.

6.Co chciała Pani przekazać czytelnikowi pisząc tę książkę?
„Jesień w Brukseli” jest dla mnie książką szczególną. Pisząc moją pierwszą powieść („Wiosnę po wiedeńsku”) chciałam przede wszystkim dostarczyć czytelnikom rozrywki. Tworząc ją, zastanawiałam się czasami, czy dana scena będzie wystarczająco wciągająca, wystarczająco śmieszna, itd.
„Jesień…” powstawała inaczej. W dużej mierze pisałam ją dla siebie. Dlatego, że po prostu musiałam ją napisać. Ta książka to dla mnie w pewnym sensie rozliczenie z przeszłością.
Jeśli mam w jednym słowie zamknąć jej fabułę, to tym słowem jest„przemiana”. To powieść o tym, że zawsze można się zmienić, czasami nawet wtedy, gdy wcale się tego nie planuje. Opowieść o tym, jak życie zaskakuje, jak niespodziewanie podsuwa nam szanse i możliwości, a tylko od nas samych zależy, co z tym zrobimy. Czy zechcemy je wykorzystać i odmienić nasz los, czy też pozostaniemy w tym samym punkcie, popełniając w kółko te same błędy.
Muszę przyznać, że odbiór powieści mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że tak wiele osób, tak jasno odczyta ten przekaz; że odbierze powieść tak osobiście. Dostaje dziesiątki wiadomości od czytelniczek, w których piszą, że mają wrażenie, jakby czytały o sobie; że książka pomogła im się odnaleźć; że zmieniła ich życie… i najpiękniejsze ze wszystkich – podziękowania, że napisałam tę książkę. To dla mnie największa nagroda.

7. Czy któryś z bohaterów książki posiada cechy charakteru Pani lub Pani przyjaciół, bliskich?
To nie tajemnica, że w pisaniu inspiruję się prawdziwymi postaciami i wydarzeniami. Czasem bardziej, czasem mniej, ale większość moich powieściowych bohaterów ma swoje realnie istniejące pierwowzory. W „Jesieni…” wszystkie postaci są oparte – w większym, lub mniejszym stopniu - na ludziach, których znam, lub znałam.

8.Z którym z bohaterów "Jesieni w Brukseli" mogłaby się Pani zaprzyjaźnić?
Powtórzę za Konstancją, główną bohaterką „Jesieni…” – ja nie należę do zbyt przyjacielskich osób:) Ale jeśli pyta Pani o moją sympatię do poszczególnych postaci, to zdecydowanie Przemek jest moim ulubionym bohaterem spośród wszystkich, których stworzyłam. Natomiast w Bartku mogłabym się zakochać:)

9. Czy miewa Pani blokadę pisarską? A jeśli tak, to jak sobie Pani z nią radzi?
Tak, kryzysy twórcze się pojawiają. Nie radzę sobie z nimi w żaden szczególny sposób, po prostu przeczekuję i to najlepiej się sprawdza. Nie potrafię robić nic na siłę. Jestem bardzo emocjonalną osobą i u mnie wszystko musi wypływać z tak zwanej potrzeby serca.
Czytałam ostatnio wywiad z pewną pisarką, która nieco szydziła z natchnień i przypływów weny, twierdząc, że wszystko opiera się na warsztacie i systematycznej pracy. Dla mnie wygląda to zupełnie inaczej. To właśnie kapryśne i ulotne natchnienia (jakkolwiek patetycznie by to brzmiało) są najważniejsze. Gdy przychodzą, potrafię w kilka tygodni stworzyć całą powieść. Gdy ich nie ma, miesiącami nie piszę.
To znaczy – nie piszę powieści. Zajmuję się wtedy czym innym – blogiem, pisaniem bajek dla dzieci i innymi formami twórczości. Bo bez tworzenia żyć nie potrafię.

10. Czy szykują się kolejne książki Pani autorstwa?
Tak, jak najbardziej.  Następna powieść będzie „zimowa”, ponieważ kontynuuję rozpoczęty „Wiosną po wiedeńsku” cykl książek ściśle związanych z daną porą roku. Pracuję też nad przygodami pewnego sympatycznego zwierzątka, czyli bajką dla dzieci.

11. Co zmieniło w Pani życiu wydanie własnej książki? Czy ten fakt coś zmienił w Pani?
Tak, jak już kiedyś powiedziałam – zmieniło zarówno wiele, jak i niewiele. W moim życiu codziennym nie nastąpiła żadna rewolucja. Ale poprzez wydanie „Wiosny…” spełniło się ostatnie z moich wielkich życiowych marzeń, więc wewnętrznie, emocjonalnie, na pewno zmiana jest ogromna.

12. Jak się Pani mieszka w Bukowinie?
Na to pytanie mogłabym odpowiadać godzinami. Jest tak wiele aspektów, że nie sposób ich wszystkich zawrzeć w kilku zdaniach. Na pewno moje podejście do tego miejsca bardzo się zmieniło na przestrzeni czasu. Z początku przeprowadzkę do Bukowiny traktowałam jako chwilową przygodę, później, jako przymusowe zesłanie. Teraz, po latach, doceniam to miejsce, wrosłam w nie, dostrzegam coraz więcej plusów. Szczególnie odkąd powstał mój blog (matkanaszczycie.pl). To on w dużej mierze przyczynił się do tego, że zaczęłam dostrzegać uroki „Szczytu”.
Mieszkanie w górach, a szczególnie – tak, jak jest to w naszym przypadku – w miejscu bardziej odosobnionym i trudniej dostępnym – nie jest łatwe. Zima bywa dla mnie koszmarem - problemy z dojazdem, odcięcie od świata, monotonia… Długi czas nóż w kieszeni otwierał mi się na słowa rzucane przez znajomych – „ale Wam tu fajnie!”. Myślałam: „pomieszkaj sobie tu przez zimę i zobaczymy, czy tak fajnie”. Teraz nie robi już to na mnie wrażenia. Przyzwyczaiłam się. Zaakceptowałam minusy, doceniłam plusy. Moja miastowa natura powoli odpuściła. 

Kieruję serdeczne podziękowania wydawnictwu Janka, które przekazało mi tą wspaniałą książkę, która zostanie mi w pamięci na bardzo długo, a może i na zawsze... Kto wie? :)


Misia.
OCENA KSIĄŻKI:  6

3 komentarze:

  1. Dziękuję za tę recenzję, jest dla mnie bardzo ważna, bo dotyka najistotniejszych aspektów powieści.
    Pozdrawiam spod Tatr:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za bardzo ważny komentarz i pozdrowienia! :)

      Usuń
  2. Chyba przeczytam. Jak tylko znajdę trochę czasu. Recenzja i wywiad ... :)
    Pozdrawiam Seymir

    OdpowiedzUsuń